Jak pisał Erich Fromm „Szczęście nie jest dziełem przypadku, ani darem bogów. Szczęście to jest coś, co każdy musi wypracować dla samego siebie”.
Po trudnym dzieciństwie, przez wiele lat moim największym celem i marzeniem w życiu był spokój.
Przez lata szukałam go wszędzie, gdzie to tylko było możliwe. W terapii, w duchowości, w zaszywaniu się w domu, w filozofii wschodu i zachodu, w pradawnej wiedzy i najnowszej nauce.
Niemal wszystko co robiłam, miało na celu przywrócić mojemu zszarganemu, straumatyzowanemu układowi nerwowemu spokój.
Z takim założeniem poszłam na pierwszą terapię, spędziłam lata w szkole zen coachingu, poszłam do szkoły pracy z ciałem, przez ponad 10 lat brałam udział w niezliczonej ilości warsztatów, szkoleń i kursów rozwojowych i duchowych, skończyłam szkołę terapii traumy, przeczytałam stosy książek i zrobiłam ogrom praktyk i medytacji. To był cały mój świat.
Gdzieś w połowie tej drogi odkryłam, że nie odnajdę spokoju unikając ŻYCIA.
Odkryłam, że albo czujemy wszystko i żyjemy pełnią, albo unikamy czucia czegoś, a tym samym tłumimy swoje doświadczenie bycia ŻYWYMI.
Spokój pojawia się sam, gdy my mamy w sobie coraz więcej zgody na życie… takie jakie jest. Na ból i przyjemność, na smutek i radość, na światło i mrok.
Często, by uzdrowić nasze rany potrzebujemy dotrzeć do samego korzenia bólu. Musimy dotknąć tych starych zranień, traum i rozczarowań, aby je w końcu uwolnić. To nie jest wygodne i przyjemne.
Ale NIGDY, nawet przez krótką chwilę nie żałowałam, że wybrałam tę drogę. Teraz wiem, że KAŻDY krok, moment i doświadczenie było po to, aby otworzyć mnie jeszcze bardziej na PEŁNIĘ ŻYCIA.
Gdy zgodzimy się na ból w życiu, tak jak zgadzamy się na przyjemność, poczujemy czym jest prawdziwa WOLNOŚĆ.
To jest droga która nigdy się nie kończy. Czuję wdzięczność, że ją kiedyś rozpoczęłam i że całe zdobyte doświadczenie, wiedzę i narzędzia mogę teraz przekazywać dalej.